Zarząd Klubu Seniora przy Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Lublinie, przy wsparciu Rady OIRP, zorganizował wycieczkę integracyjną do Torunia, Trójmiasta i Malborka w dniach 26 – 28 września 2021 r., w której wzięły udział dwadzieścia trzy osoby.
Z Lublina wyjechaliśmy o piątej rano, kierując się na północ. Dzień zapowiadał się pogodnie, a nasz Prezes, mecenas Jan Rybojad witał nas ciepło. Na pokładzie autokaru przydzielonego przez Gala Travel unosił się delikatny zapach damskich perfum, wśród uczestników wycieczki było bowiem tylko trzech panów, przewagę miały zatem Panie, wzmocnione przez Panią Przewodniczkę. W czasie podróży nic nie widziałem, bo po obu stronach jezdni pejzaż zasłaniały ekrany dźwiękochłonne i liczne banery reklamowe; o tym jednak, że zmierzamy do bogatszej części naszego zadziwiającego kraju informowały wyświetlane przy stacjach benzynowych stale rosnące ceny paliw. Również drzemce nie dawała przystępu Pani Przewodniczka, ciekawie opowiadając m. innymi o pobytach w jordańskiej Petrze.
Toruń nas przywitał, jak wszystkie ceglane miasta swoimi wyniosłymi wieżycami i czerwonymi murami pruskich fortów, które otaczały miasto, a tylko Wisła szara ale piękna bo nasza obojętnie płynęła pod mostami. Najbardziej nowoczesny, oddany do użytku w 2013 r. nazwano imieniem gen. Elżbiety Zawackiej,. Toruń prawa miejskie otrzymał w 1232 r., był miastem hanzatyckim, miał prawo składu, jego Stare Miasto jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, a takoż leży na Europejskim Szlaku Gotyku Ceglanego, no i przecież urodził się w Toruniu sam Kopernik.
W te szczegóły wprowadził nas miejscowy przewodnik, opowiadając o powstaniu antykrzyżackim w 1454 roku, o zburzeniu przez mieszczan zamku, co dało początek Wojnie Trzynastoletniej, o wcieleniu miasta do Polski przez Kazimierza Jagiellończyka, o bombardowaniu Torunia w 1703 r. przez Szwedów Karola XII. Potem poddawał nas różnym próbom sprawnościowym: mnie kazał stanąć tyłem i utrzymać równowagę przy nawisie trzynastowiecznej Krzywej Wieży, w której był karcer dla kobiet, próbie tej nie podołałem, Mec. Rybojadowi polecił spożyć pół kilograma niesamowitej dobroci miejscowych lodów, co ten z ochotą uczynił, a wszystkim nakazał kupić pierniki i słuchać dźwięków Tuba Dei, największego w Polsce średniowiecznego dzwonu (w Katedrze. Mierzyliśmy jeszcze piony różnych pochylonych świątyń, musieliśmy przywitać się z pomnikiem Kopernika, oglądaliśmy mieszczańskie kamieniczki, mury obronne i Ratusz Staromiejski z XIV wieku, jedno z największych osiągnięć średniowiecznej architektury mieszczańskiej. Tyle w skrócie o Toruniu.
Zrobiło się późno, zatem pojechaliśmy dalej, aż do Władysławowa. Zakwaterowano nas w pensjonacie „Wojciech”, gdzie spożyliśmy obiadokolację, po czym należało odespać zbyt wczesną pobudkę tego dnia. Ale nie z naszym Prezesem takie pomysły. Urządził nam zaślubiny z morzem. Ci, co mieli kijki, pieszo, ci, którzy ich nie zabrali, autokarem, wszyscy udaliśmy się na plażę. Niektórzy protestowali:” ja już widziała(e)m morze!” Nagrodą był piękny zachód Słońca.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Gdyni, zabierając kolejną Miejscową Przewodniczkę, która pochwaliła się, że w Gdyni mają trolejbusy. Gdy autokar eksplodował śmiechem, przypomniała sobie, że jesteśmy z Lublina. Ale nie macie Sea Towers! – i zawiodła nas na Skwer Kościuszki, skąd doskonale było widać tonący w chmurach apartamentowiec, w którym trzystu metrowe mieszkanie na ostatnim piętrze kosztowało ponoć szesnaście milionów, nie pamiętam, czy złotych, czy euro. W wieżowcu tym ma apartament sam Kuba Wojewódzki, ktokolwiek by to był. Wyższa wieża ma 38 kondygnacji, niższa 29. Z tarasu widokowego na szczycie podobno widać Lublin.
Obejrzeliśmy z bliska ORP Błyskawica i statek Dar Pomorza, a Pani Przewodniczka objaśniała nam różne obiekty Gdyni: a to Wzgórze Św. Maksymiliana, a to Teatr Miejski, a to najbardziej charakterystyczne budynki przedwojennego miasta.
Przez te różne Gdynie (Redłowo, Orłowo i jakoś tak) pomknęliśmy do Sopotu. W dziewiętnastym wieku ucieszono się, gdy w tej rybackiej wiosce odkryto źródło solanki, (Sopot w starosłowiańskim znaczy właśnie źródło), bowiem Bałtyk, jak wiadomo, nie jest zbyt słony, a dorsz ai śledź muszą być zasalane. Wpuszczanie tej słonej wody do morza znacznie zwiększyło połowy ryb, a to przyniosło zyski. Z tych zysków w 1827 r. wybudowano najdłuższe (511 m) w Europie drewniane molo i Zakład Balneologiczny. Wioskę zamienił w uzdrowisko napoleoński lekarz, major- chirurg Jan Jerzy Haffner. Jako że był Alzatczykiem, ożenił się z Prusaczką i zamieszkał, początkowo w Gdańsku, potem w Sopocie. Powstały kolejne budynki kurortu: Dom Zdrojowy, Łazienki Południowe i Łazienki Północne. Haffner osobiście zasadził w Sopocie wiele drzew.
W latach 20-ych dwudziestego wieku Sopot leżał w granicach Wolnego Miasta Gdańska. W 1999 r., jako jedyne niewojewódzkie miasto w Polsce otrzymał uprawnienia miasta na prawach powiatu i dlatego Jacek Karnowski jest prezydentem, a nie burmistrzem.
Po kilometrowym spacerze na molo, na którym chciał nas staranować galeon wyposażony w atrapy armat obejrzeliśmy wzmiankowane wyżej obiekty, a ponadto te wszystkie Sheratony i Grandy, aż ulicą Bohaterów Monte Cassino doszliśmy do Krzywego Domku. Obiekt ten obecnie równie sławny, jak niegdyś kultowa kawiarnia „Złoty Ul” (bywało się tam, bywało) i słynie z tego, że stoi na głowie. Ulicą Haffnera wróciliśmy do autokaru i pojechaliśmy do Oliwy, gdzie mieliśmy wysłuchać koncertu organowego w słynnej katedrze. Oliwa od 1186 r. była wsią, w której Cystersi mieli swój klasztor i kolejne, odbudowywane po licznych pożarach, kościoły. W 1660 roku zawarto w niej pokój oliwski, kończący wojnę, wywołaną potopem szwedzkim. W 1992 r. Jan Paweł II utworzył archidiecezję gdańską z siedzibą w Oliwie, a kościół oliwski stał się archikatedrą. Czekając na koncert obejrzeliśmy 23 barokowe i rokokowe ołtarze, w tym barokową kompozycję nad ołtarzem głównym, przedstawiającą chmury. Wielkie organy (bo są i małe, w transepcie, ale wyposażone w nowoczesną aparaturę) początkowo miały ponad 5000 piszczałek. Prospekt organowy ozdobiony jest rokokowymi rzeźbami aniołów, które się poruszają i grają na trąbkach i dzwonią, a wokół kręcą się gwiazdy i słońca. Piszczałki, niestety, nie generują dźwięków, bowiem cały mechanizm brzmieniowy pochodzi z lat trzydziestych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
Wysłuchaliśmy dwudziestominutowego koncertu, po którym udaliśmy się do Gdańska, którego dzielnicą jest Oliwa.
Od zawsze istnienie Gdańska nierozerwalnie łączyło się z handlem. Tam więc spodziewaliśmy się nabyć wino na wieczorne spotkanie integracyjne. Najważniejszą drogą handlową była oczywiście Wisła, ale z Gdańska wychodziły też drogi lądowe na południe – do Krakowa i na Węgry (Via regia), na Zachód i na Wschód. W 1308 r. wezwani przez kasztelana Boguszę na pomoc przeciwko oblegającym Gdańsk wojskom brandenburskim Krzyżacy podstępnie opanowali miasto i odcięli Polskę od morza, a w 1340 r. wybudowali potężny zamek. Wprawdzie grodem rządziła Rada, a wymiar sprawiedliwości należał do Ławy, przez nią wybieranej, jednak szereg uprawnień sądowniczych, zwłaszcza dotyczących wymiaru kary śmierci zachował komtur. Zamek został zburzony w 1454 r. przez zbuntowanych mieszczan, podobnie jak ten w Toruniu. Gdańsk przez stulecia przechodził z rąk do rąk, wielokrotnie się buntował – ale od końca drugiej wojny światowej znowu należy do Polski; w najnowszych dziejach też się przeciwstawiał władzy (przejeżdżaliśmy obok spalonego ongiś Komitetu Wojewódzkiego PZPR).
Zaparkowaliśmy na Podwalu Przedmiejskim i odbyliśmy spacer nabrzeżem Wyspy Spichrzów, oglądając obiekty, które powstały niedawno. W Polsce północnej Armia Czerwona zniszczyła prawie 200 miast, np. niemal zupełnie Elbląg, portową część Gdyni, a także właśnie Gdańsk. Niszczenie zabytkowej substancji miast kontynuowano i po wojnie – w ten sposób dawne miasta znikały jako symbol obcej władzy na tym terenie. Z pozostających w ruinie mieszczańskich kamieniczek pozyskiwano cegłę do odbudowy Warszawy. W Elblągu jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie w historycznym śródmieściu pozostawała pusta, niezagospodarowana przestrzeń, na szczęście nie postawiono tam bloków z wielkiej płyty. Tam właśnie zaczęto odbudowywać kamieniczki Śródmieścia na zachowanych fundamentach, ale nie była to rekonstrukcja. Końcowy efekt tego pomysłu widzieliśmy i w Gdańsku, przechodząc w dół Motławy po jej wschodnim nabrzeżu. Wybudowane kamieniczki na Wyspie Spichrzów mają funkcję przede wszystkim mieszkalną z usługami na parterach. Większość wybudowanych budynków zachowuje proporcje najczęściej gotyckich, hanzeatyckich kamieniczek, wysokich i wąskich – od trzech do sześciu kondygnacji o zabudowie szczytowej. Koresponduje to z kamieniczkami po drugiej stronie Motławy, ale materiał budowlany i detale architektoniczne są nowe, nie przypominają historycznych. W niektórych rozwiązaniach elewacje dzielone są na fragmenty wydobywane kolorami tynków, bądź klinkierowej cegły. Obecna jest stal i szkło. Całość wywołuje wręcz zaskoczenie. Podobną technikę zastosowano w Głogowie i Nysie, a jak się wkrótce przekonaliśmy – i w Malborku. Nie są to obiekty zrekonstruowane, one sylwetką i nastrojem tylko przypominają dawną architekturę.
Z nabrzeża widać było Muzeum II Wojny Światowej, będące jednym z dwóch obiektów ukazujących zmagania człowieka z grozą wojny i reżimu. Budynek Muzeum jest metaforą. Położone u zbiegu Raduni i Motławy Muzeum składa się z trzech stref: przeszłości (trauma wojny), umieszczonej pod ziemią, teraźniejszości (strefa wiążąca ekspozycję z miastem) – umieszczonej na poziomie terenu – i przyszłości, umieszczonej w czterdziestometrowym świetliku, otwierającym widok na panoramę Motławy i Starego Gdańska. Sugestywnym elementem tożsamości miejsca jest transpozycja dawnej ulicy Grosse Gasse w postaci rampy łączącej strefę teraźniejszości (wejście od strony Kanału Raduni) ze zlokalizowaną 14 metrów pod ziemią strefą przeszłości.
Niestety, Muzeum oglądaliśmy tylko z zewnątrz, z nowej, ruchomej kładki nad Motławą, która, przesunięta wzdłuż nabrzeża, przez pół godziny pozwala na ruch statków, a przez kolejne pół godziny, przesunięta w poprzek, przepuszcza przechodniów. Był poniedziałek, więc i Muzeum, i Europejskie Centrum Solidarności były nieczynne. Potem podjechaliśmy jednak pod Centrum Solidarności, którego budynek nawiązuje w swym kształcie przestrzennym do kadłuba statku i też podzielony jest na strefy. Pierwsza przeznaczona jest dla masowego odbiorcy, w drugiej mieszczą się instytucje badawcze i naukowe. Muzeum wykończone jest czerwonym betonem, ściany Centrum, wykonane ze stali corten, mają rdzawy kolor. Z przestrzenią Centrum związane są: Pomnik Trzech Krzyży, dawna brama Stoczni Gdańskiej i budynek Sali BHP. Muzeum zostało oddane do użytku w 2012 r, Centrum w 2014
Przeszliśmy kładką nad Motławą i ulicą Mariacką podążyliśmy do Bazyliki Najświętszej Marii Panny. Pani Przewodniczka pochwaliła się, że kościół ten, ongi ewangelicki, zwany też „Koroną Gdańska”, jest największą średniowieczną świątynią z cegły na świecie, a na dachu ma około 200 tysięcy dachówek. Hm, nie widziała naszego lubelskiego obiektu przy ul. Bernardyńskiej, zwanego Malborkiem. Przy ulicy Mariackiej ten sam Rosjanin, co zawsze, grał na gitarze utwory Metaliki. Przytłoczeni ogromem Bazyliki, w jej wnętrzu oglądaliśmy gotyckie i barokowe skarby: Ołtarz Koronacji Marii – poliptyk złożony z korpusu i trzech par skrzydeł – ruchomych, rzeźbionych i nieruchomych, malowanych. Potem rzeźbę Piety i rzeźbę Pięknej Madonny Gdańskiej w błękitnym płaszczu, Tablicę Dziesięciorga Przykazań przedstawiającą grzechy i cnoty w scenach rodzajowych, piękne, ażurowe, ośmiometrowe Sakramentarium (tabernakulum) z pelikanem karmiącym swe potomstwo, zegar astronomiczny pozwalający na ukazywanie czasów różnych zjawisk, np. faz Księżyca. Zegar ma 14 m. wysokości, podobne obiekty można podziwiać w czeskiej Pradze i na wrocławskim Ratuszu. Czytaliśmy różne tablice epitafijne, a na koniec zostawiliśmy sobie dziewiętnastowieczną kopię tryptyku Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny” (oryginał jest w gdańskim Muzeum Narodowym). Wtedy naraziłem się Pani Przewodniczce mówiąc, że obraz jest przedmiotem przestępstwa napadu rabunkowego. Skarciła mnie za wścibstwo i dopiero w autokarze opowiedziała, jak pewien włoski bankier zamówił obraz, który w 1473 r., podczas transportu do Włoch, został zdobyty przez statek „Piotr z Gdańska” gdańskiego kapra. Potem już potulnie oglądałem różne „Panienki z okienka” i inne złote kamieniczki, Dwór Artusa oraz pomnik Neptuna, potem jednak pomknąłem do Wielkiej Zbrojowni, aby przywitać się z moją ulubiona rzeźbą – nie, nie, nie Minerwy, a zbrojnego w miecz osobnika, u którego stóp leży odcięta głowa. Jest to Kozak, który z rozkazu Stefana Batorego stracił na rynku lwowskim swego dowódcę, Iwana Podkowę. Podkowa był awanturnikiem I który podawał się za Iwana Wołoszyna, brata hospodara mołdawskiego Jana III Okrutnego. Cios mieczem pozbawił Podkowę głowy, a przeciążony od gapiów ganek lwowskiego ratusza runął, zabijając kilka osób. Na dawnym Placu Świętego Ducha we Lwowie, obecnie – a jakże – Podkowy, jest Pomnik Głowy. Głowa ma ogromne zwisające wąsy, wpięty w ucho kolczyk i piękny osełedec na wygolonym ciemieniu. To ta sama głowa, co na murze gdańskiej Zbrojowni. Na cokole pomnika końska podkowa. Łatwo tam trafić, Plac Podkowy leży obok dawnego Kościoła Jezuitów, na dachu którego rosną dorodne brzozy, a wewnątrz zmagazynowano zbiory starych polskich gazet z Ossolineum. Dobrze, dobrze, już wracam do Gdańska i dodać jeszcze muszę, że w Dworze Artusa w 2002 r. odbyło się uroczyste wręczenie władzom miasta honorowej flagi Rady Europy w nagrodę za dokonania władz Gdańska w dziedzinie promocji idei jedności europejskiej.
Po powrocie do Władysławowa uczestniczyliśmy w uroczystym bankiecie: był nawet bufet z różnymi przekąskami, salę opuściłem ostatni, gasząc dopalające się świece.
Ostatni dzień wycieczki przeznaczony był na zwiedzanie Zamku w Malborku. Bilety wstępu nabyliśmy bez problemu, kolejny przewodnik, jako że nawet pobieżne zapoznanie się z tym ogromnym obiektem wymaga kilku godzin, mówił bardzo szybko, ale kompetentnie. Najpierw pokazał nam skalę zniszczeń Zamku (50%) pod koniec ostatniej wojny, uwidocznionych na dużym zdjęciu wschodniej jego strony. Potem zobaczyliśmy umieszczoną we wnęce okiennej prezbiterium Kościoła Najświętszej Marii Panny ośmiometrową figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem, która w XIV wieku pokryta była wenecką mozaiką. Następnie wysłuchaliśmy informacji o stopniowym wznoszeniu przez Krzyżaków, począwszy od 1280 r. aż do połowy XV wieku siedziby Wielkich Mistrzów Zakonu i władz Prus Zakonnych, przeniesionej w 1309 r. z Wenecji. Krzyżacy mieli doświadczenie w budowie takich miejsc obronnych, nabyte jeszcze w czasach wojen krzyżowych na Bliskim Wschodzie. Zamek składa się z trzech części: Zamku Niskiego, mieszczącego przeważnie budowle gospodarcze, ale i wiele baszt, np. Prochową, dwie baszty mostowe – ten zamek oglądaliśmy tylko z zewnątrz, Zamku Średniego, mieszczącego m. inn. Wielką Komturię, Infimerię, Wielki Refektarz, Pałac Wielkich Mistrzów, Refektarze Letni i Zimowy, Kaplicę Św. Bartłomieja, czy wieżę zwaną Kurza Noga. Sklepienie Refektarza Letniego wsparte jest na jednej tylko kolumnie, która prawie została trafiona przez armatnią kulę podczas oblężenia Zamku po bitwie pod Grunwaldem. Te sale miały charakter reprezentacyjny, uwagę zwracał wystrój wnętrz i duży dziedziniec. Oglądaliśmy różne wystawy, w tym różnych przedmiotów wykonanych z bursztynu, kolekcje średniowiecznej broni, a nawet broni orientalnej. Inna wystawa wyjaśniała, jak dawniej sporządzano dokumenty. Ostatni zamek, Wysoki, miał dziedziniec otoczony krużgankami, wieże Kleszą i Wróblą, dormitorium i specjalność krzyżacką – gdanisko. Jest to wysunięta poza mur obronny wieża, połączona z zamkiem, biegnącym wysoko nad fosą krytym gankiem, wspartym na potężnych filarach. Od wewnętrznej strony wejście do gdaniska oznaczała mała figurka diabła, wewnątrz były, piętnaście metrów nad fosą, toalety, a dalej miejsce ostatniej obrony (takie jak np. donżon w lubelskim Zamku). Ważniejsze pomieszczenia Zamków wyposażone były w piece, umieszczone pod posadzkami – hypocaustum. Pod Kościołem Najświętszej Marii Panny mieści się Kaplica Św. Anny, jest to kaplica grobowa Wielkich Mistrzów.
Zamek był zdobywany, a raz nawet został sprzedany. W czasie Wojny Trzynastoletniej, w 1456 r. czeski dowódca najemników krzyżackich Ulryk Czerwonka, który trzymał zamek jako zastaw za niezapłacony żołd, sprzedał Polakom oblegany Malbork za 190 tysięcy florenów (około 660 kg złota). W XIX wieku i do Drugiej Wojny zamek był przebudowywany niejednokrotnie w sposób sprzeczny z rzeczywistością historyczną. Po ostatnich wojennych zniszczeniach starano się rekonstruować ruiny bardziej starannie.
Obecnie Zamek służy wielu wydarzeniom kulturalnym, np. odbywają się w nim Biennale Ekslibrisu Współczesnego, ostatnie w 2020 r.
O Krzyżakach można mówić wiele, np. o ich brodach, bowiem broda była konieczną cechą rycerzy teutońskich, zwano ich pospolicie „barbati nigra cruce signati”. Przez długie lata pokutowała plotka, że w katedrze na Wawelu zawieszone są zdarte przez Polaków z krzyżackich trupów skalpy owych bród. W rzeczywistości były to zdobyte na Tatarach buńczuki. W tradycji Zakonu było organizowanie tzw. Stołu honorowego w Letnim Refektarzu Pałacu Wielkich Mistrzów. Przywilej urządzania wystawnych uczt wyrobili sobie Krzyżacy u papieży i cesarzy. Przed ucztą o zajęciu miejsca decydował Sąd Honorowy, badając cały żywot kandydata, np. czy odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Wszystkie naczynia były ze złota, podawano najkosztowniejsze słodkie wina. Każdy wypity złoty kielich uczestnik chował do torby, w zamian musiał jednak zapisać Zakonowi przynajmniej połowę majątku. Rano zmęczonych nieszczęśników dopadały dziewki od krów, grożąc im chłostą, jeżeli nie uwolnią się datkiem, zwanym szmakostern. Dalekie echa tego datku szeleszczą na banknocie stuzłotowym NBP. Na rewersie banknotu, pod tarczą herbową umieszczono hełm i płaszcz krzyżacki oraz dwa nagie miecze, a z lewej strony tarczy widać zarys zamku krzyżackiego w Malborku.
Do Lublina wróciliśmy nocą, dzięki fachowości naszego kierowcy, pana Andrzeja, bezpiecznie.
Mec. Andrzej Malinga
Radca prawny